Podatki są narzędziem politycznej walki o władzę i sprawowania władzy. W walce o nią jedni głoszą hasła obniżenia podatków (coraz mniej jest takich i robią to coraz rzadziej), drudzy, przeciwnie, mobilizują elektorat hasłami ich podwyższenia – ale nie swoim wyborcom, tylko mitycznym „najbogatszym”. Jak już władzę zdobędą, to przy pomocy podatków redystrybuują dochód narodowy (od innych wyborców do swoich), stymulują swoich i regulują wszystko zgodnie ze swoim wyobrażeniem o tym, jak powinna wyglądać rzeczywistość.
Ignacy Morawski „ćwierknął” niedawno na Twitterze, oceniając Polski Ład, że „zmiany podatkowe to esencja polityki i trzeba je interpretować w kontekście politycznym”. I w tym ma absolutną rację. Choć podatki powinny pełnić funkcję fiskalną, pełnią de facto funkcję polityczną, aczkolwiek „doktryna prawa podatkowego” wzdryga się od takiej konstatacji – i wymyśla a to funkcję redystrybucyjną, a to stymulacyjną, a to regulacyjną. A przecież redystrybucja dochodu narodowego (od jednych do drugich), stymulacja (wybranych i godnych) czy nawet regulacja to czysta polityka.
Podatki są narzędziem politycznej walki o władzę i sprawowania władzy. W walce o nią jedni głoszą hasła obniżenia podatków (coraz mniej jest takich i robią to coraz rzadziej), drudzy, przeciwnie, mobilizują elektorat hasłami ich podwyższenia – ale nie swoim wyborcom, tylko mitycznym „najbogatszym”. Jak już władzę zdobędą, to przy pomocy podatków redystrybuują dochód narodowy (od innych wyborców do swoich), stymulują swoich i regulują wszystko zgodnie ze swoim wyobrażeniem o tym, jak powinna wyglądać rzeczywistość.
Ten artykuł przeczytasz w ramach płatnego dostępu