Nowa danina, nazwana w projekcie Polskiego Ładu minimalnym podatkiem dochodowym, nie ma nic wspólnego z dochodem. To tak, jakby pobierać ją od kwoty, którą płacimy zaprzyjaźnionemu dentyście za wyrwanie zęba czy znajomemu wulkanizatorowi za wymianę opony.
Czyżby zatem kolejne pomylenie pojęć (z serii tych, na które wielokrotnie już zwracaliśmy uwagę na łamach DGP), czy raczej świadomy wybieg mający na celu zdezorientowanie przedsiębiorców?
A może po prostu to zasłona dymna mająca przykryć faktyczny cel ustawodawcy – pobranie podatku tam, gdzie przez trzy lata nie udało się przyciąć (trzymać w ryzach) wysokich wydatków ponoszonych przez spółki na rzecz podmiotów powiązanych?
Ten artykuł przeczytasz w ramach płatnego dostępu